Schyłek lata to czas największej obfitości.
Wciąż są maliny, pomidory i papryki wylewają się ze skrzynek i aż się proszą by zrobić z nich ketchup, z każdego stoiska i warzywniaka, cukinie tylko czekają by przerobić je na pasztet czy racuchy, a ogórki i dynie na słodko-kwaśne pikle, które urozmaicą zimowe kanapki.
Jeżdżenie na targ rowerem, to zdecydowanie jedna z większych przyjemności, zawsze czuję się wtedy jak dziecko w sklepie z zabawkami: podoba mi się wszystko i nie wiem na co się zdecydować!
Z reguły biorę więc wszystkiego po trochu, a w pomidorach to już zupełnie tracę umiar, biorę po kilka z różnych stoisk, w domu testuję, które najlepsze.
Kiedyś poczyniłam taki sam eksperyment, szukając węgierek tak doskonałych, jak te, które rodziła nasza starutka ponad czterdziestoletnia węgierka.
Niestety, kupowanie śliwek od każdego sprzedawcy nie przyniosło pożądanych efektów: żadne ze śliwek (a potem powidła z nich), nie dorównywały, nie były nawet blisko, smakiem (wielowymiarowym, bogatym i intensywnym) konsystencją i kolorem (gęste i ciemne jak smoła, nie szkliste i nie przezroczyste) tych, do których przywykliśmy.
Wciąż pamiętam ostanie powidła z naszej węgierki, jeden słoiczek, który wiozłam w bagażu podręcznym i ubłagałam pana celnika, by go nie konfiskował. Jakże one mi smakowały!
Powidła z kupnych śliwek może nie są tak doskonałe jak tamte, z naszej węgierki, ale są o niebo lepsze niż te kupne. A pracy przy nich tyle co nic, wspólne wypestkowywanie śliwek idzie jak burza, a ile sobie można przy nich porozmawiać, powspominać czy po prostu pomilczeć razem. Powidła robią się właściwie same, trzeba je tylko od czasu do czasu zamieszać.
Namawiam do spróbowania, choćby od trzech kilogramów śliwek, da to ok. pięć małych słoiczków powideł.
To już w sam raz tyle, żeby w środku zimy poczuć trochę smaku schyłku lata.
Powidła śliwkowe
dojrzałe śliwki (najlepiej węgierki) dowolna ilość
jeśli śliwki po wysmażeniu będą nadal kwaskowe, opcjonalnie niewielka ilość (do smaku) ulubionego "dosładzacza" (ksylitol, cukier, miód etc.)
Śliwki umyć, wypestkować.
Przełożyć do dużego garnka lub patelni.
Gotować po 2-3 godz, każdego dnia, przez 2-3 dni, aż śliwki się rozpadną i zgęstnieją,
mieszając od czasu do czasu drewnianą łyżką.
Jeśli powidła nadal będą kwaskowe, można ew. odrobinę dosłodzić do smaku, czym kto lubi.
Gotujące się (to ważne! podczas nalewania powideł do słoików, garnek powinien być cały czas na maleńkim ogniu) powidła przelewać do słoiczków. Po napełnieniu słoika, i dokładnym dokręceniu go, odwrócić go natychmiast do góry nogami i pozostawić do całkowitego ostudzenia.
I gotowe!